gdyby świat pozwolił

Gdyby świat pozwolił mi uwierzyć w prawdziwą miłość. Taką, która nie rozpryskuje się jak mydlana bańka pod wpływem negatywnego bodźca. Która likwiduje granice normalności, niszczy bariery śmierci. Taką, która uprowadza dusze zakochanych,a one nie potrafią być dłużej wobec siebie obojętne. W której scenariusz wpisane są długie bezsenne noce, poranki pełne zachwytu, godziny odmierzane kolejnym kubkiem herbaty i ryzyko szczęścia rozumianego inaczej. Jeśli taka miłość istnieje, chcę jej się uczyć, drżącymi palcami wodzić po jej konturach,chłonąć każdym spojrzeniem, spisywać na zwojach papieru oraz smakować, każdego dnia na nowo. Chciałabym potrafić o niej opowiedzieć. Zanieść jej płomień wszędzie tam, gdzie zrozpaczone źrenice pragną ciepłych pocałunków, gdzie o poranku rodzi się nadzieja i każdego dnia obumiera przygnieciona zakłamaniem.


Czy można zaplanować miłość?Szkicować jej rysopis na białych kartach osobowości? Wysyłać telegramy bez adresata? Podnosić słuchawkę z nadzieją? Nie, ona jest sprytniejsza. Nie zauważa potrzeby pytania o pozwolenia. Obawia się ryzyka odmowy. Ona, na niezgrabnych palcach zakrada się do serca, umysłu i każdej komórki organizmu.Zmienia spojrzenie, niczym soczewki korygujące wadę wzroku. Nicią szaleństwa oplata ciasno dwie, pozornie obce sobie dusze. . .


                …ze zbyt dużą zaborczością w dłoni zamknął ciężkie metalowe drzwi, wkraczając w miejski zgiełk piątkowego popołudnia. Słońce stopniowo wtapiało się w szarugę budynków. Barwiło w różne odcienie czerwieni wyblakłe ulice, tworząc impresję w centrum miejscowości. Gwar ulic dopełniało kokieteryjne postukiwanie obcasów brunetki o betonowa płytę chodnika, dzwonek rowerowy nastolatka z przydługą grzywką, szloch kobiety wykrzykującej błagalną modlitwę w kierunku trzymanego w dłoni telefonu. Był również On. Idealnie wtopiony w pozornie zwyczajny tłum przechodniów. Pomięta czarna koszula odsłaniała alabastrowe nadgarstki mężczyzny, przydługa torba obijała Jego kościste kolana, rozwiązane sznurowadło biegło przy lewym bucie. Swymi szczupłymi palcami przeczesał niesforne kosmyki ciemnych włosów. Pośpiesznie przyłożył dłoń do miejsca, w którym pulsował ból,towarzyszący mu od kilkunastu godzin. Teraz marzył już tylko o jednym. Znaleźć się we własnym mieszkaniu, włączyć jedną z ulubionych Etiud. Głowę ułożyć na poduszce, którą podarowała mu mama, może pogłaskać szarego kota ocierającego się o Jego łydki. Miał dwadzieścia siedem, czy dwadzieścia osiem lat, jednak,kiedy kąciki Jego pełnych warg unosiły się do góry, uwydatniając kuszącą linię żuchwy, Jego przedział wiekowy osiągał poziom początkującego studenta. Magnetyczne oczy w kolorze tajemnicy kradły tysiące kobiecych uśmiechów, które starał się ignorować. Ze stanu apatii wyrwał go zapach wiosennego deszczu, jaki pieścił jego nozdrza. O Jego ramię uderzyła dziewczyna szeptając ciche przepraszam i odruchowo unosząc pełne łez źrenice ku górze. Wystarczyła jedna sekunda, jedno spotkanie smutnych tęczówek, aby Jego żyły rozsadzała pulsująca krew, a serce nie mogło sprostać narzuconemu rytmowi. Ułamek banalnej minuty, który dla Niego był kilkugodzinną obserwacją. W Jej spojrzeniu odnalazł coś porywającego,spokojnego i tajemniczego. Odkrył to, czego miliony filozofów szukało całe życie – szczęście.  Inni nazwaliby Ją zwyczajna, jednolita, taka sama jak miliony kobiet na świecie.  Sportowe buty lekko przylegające do chodnika,otulona chustą w kolorowe kwiaty oraz czarnym krótkim płaszczem, z uroczym dołeczkiem majaczącym w lewym policzku oraz burzą orzechowych fal ozdabiających Jej twarz. Zatrzymał się w pół kroku. Przechodnie potrącali Go, wypowiadając ciche przekleństwa pod Jego adresem. Jednak On, nieobecny już w rzeczywistości,wędrował za Nią stęsknionym spojrzeniem. W sercu zapisywał obraz: jak zmysłowo odgarniała pasma włosów z twarzy, jak potknęła się o własną stopę, a następnie znikła za rogiem przecznicy. Był świadomy tego, że Jego własne serce pobiegło za tą czarodziejką. Chciał ją tak nazywać, rozmawiać, poznawać. Ona przyniosła zapach wiosennego deszczu, w jesienny, słoneczne dzień. Dla każdego innego człowieka w tym tłumie była nikim, zwykłą dziewczyną, niezwracającą na siebie uwagi, trochę zagubioną, nieśmiałą. Dla Niego – uzbrojonego we wszelkie męskie atrybuty, była wszystkim. Kompozycją pragnień i uczuć. Lawendowym porankiem. Księżycem tańczącym w bezsenne noce za oknem. Szczęściem, które pragnął wykraść światu. Czerwcowym deszczem. Pod Jej powiekami skryły się Jego marzenia, potrzeby, cele. Znikła.Jednak wiedział, że każdy deszcz zwróci mu Ją oraz że nigdy nie zostanie Jego własnością…


upadam, przygnieciona ciężarem własnego absurdu.


pełna sprzeczności, chcę uwierzyć w miłość.

Komentarze

  1. On - jeszcze nie raz będzie żałował. / pani-utalentowana

    OdpowiedzUsuń
  2. ~butterflychild25 kwietnia 2011 06:18

    Może zbyt usilnie starasz się usłyszeć o tej miłości..przecież sama wiesz..to tak zawsze jest kiedy brak..to cholere ja Ci to piszę przecież wiesz ze ja.. to czysta hipokryzja..przepraszam nie jestem w stanie.. nawet oddychać.

    OdpowiedzUsuń
  3. myślę, że już żałuje.

    OdpowiedzUsuń
  4. ten upadek jest bolesny. brakuje mi powietrza.

    OdpowiedzUsuń
  5. ~kalejdoskopwspomnien1 maja 2011 15:19

    Upadki są bolesne, ale hartują nas. Obyś pod licznymi rozczarowaniami nie zgubiła prawdziwej siebie...u mnie nowa nota.

    OdpowiedzUsuń
  6. Absurd i miłość zawsze idą w parze. Coś o tym wiem... Kochamy to, co nieosiągalne.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty